SzklanySamuraj.pl

Ostatnio miałem dzień, w którym nic mi nie szło. Chciałem walczyć, ale się poddałem i to była najlepsza decyzja jaką mogłem podjąć.

Dawno, dawno temu, a dokładniej to jakoś niedawno trafił mi się dzień inny niż wszystkie. Dzień, w którym plan minimum był dla mnie iście Syzyfowym wyzwaniem i chociaż udało mi się go ukończyć z sukcesem, to wątpliwości miałem od groma. Niby wszystko wyglądało bardzo standardowo, nic nadzwyczajnego się nie zdarzyło, ale moje podejście zmieniło się o 180 stopni i nie mogłem sobie z tym poradzić. Walczyłem kilka godzin, ale dopiero wieczorem zrozumiałem, że jestem skazany na porażkę i po prostu się poddałem. To była najlepsza decyzja jaką mogłem podjąć…

Chciałbym dziś z Tobą trochę porozmawiać o wydajności w pracy, moim podejściu do tego tematu oraz tym czy czasem warto zrobić sobie „cheat meala” w kwestii pracowitości. Zacznę od tego, jak ja podchodzę do siebie i zadań, które muszę zrobić. Trochę już o tym pisałem, ale w poprzednich tekstach zdradzałem sposoby (1 oraz 2), jak pracować wydajniej, a dziś chcę się skupić na tym, że czasem warto po prostu o nich zapomnieć.

Dzień, który opisałem Ci na początku nie jest wymyślony na potrzeby tego tekstu, ale zdarzył mi się kilka dni temu. Jestem osobą, która NIGDY nie wykonuje swoich założeń w 100%. Często spowodowane jest to tym, że jestem po prostu leniem, a moje skupienie robi sobie wolne gdy widzi w sieci film ze śmiesznymi kotkami, ale jest także drugi powód. Ważniejszy.

Nakładam na siebie za dużo obowiązków

Zawsze, każdego dnia, bez wyjątku. Zdaję sobie sprawę z minusów takiego rozwiązania, ale na razie nie umiem inaczej planować swojego czasu. Wciskam każdego dnia tyle rzeczy do zrobienia, że są one wykonalne jedynie pod warunkiem, że nie będę jeść, pić, chodzić do toalety czy w ogóle ruszać się sprzed komputera. Oczywiście o tak oczywistych sprawach jak nieprzeglądanie portali społecznościowych już nie wspominam.

Dlatego codziennie kładę się spać z poczuciem, że nie udało mi się zrobić tego co chciałem w 100%. Niemal zawsze przed snem myślę o tym, że znów nie dałem rady i sam robię sobie z tego powodu wyrzuty sumienia. Głupota totalna, ponieważ często jestem dla siebie przeszkodą, przez którą nie mogę cieszyć się życiem tak jakbym chciał. Na dodatek lubię się martwić. O pracę, o pieniądze, o znajomych, o inne obowiązki, o życie… O masę spraw i chociaż to druga ogromna głupota w moim życiu, na razie nie jestem w stanie tego zmienić. Najgorszy jest fakt, że u mnie te cechy żyją w niesamowitej symbiozie i wyrzuty sumienia są potęgowane zamartwianiem się i odwrotnie. Masakra totalna, ale jeszcze jakoś funkcjonuje, więc spokojnie. Będę nad tym pracować, po prostu powoli.

Ostatnio miałem dzień, gdy nic nie szło po mojej myśli

Każdy tekst, zajmował mi 2 razy więcej czasu, z niczym nie mogłem się wyrobić, a na dodatek wyglądałem i czułem się jak najprawdziwsze zombie. Starałem się walczyć z tym, pisałem ile mogłem, podchodziłem do założonych zadań i starałem się je chociaż częściowo realizować. Wszystko na nic, zrobiłem wymagane minimum i się poddałem. Po kilku godzinach walki uznałem swoją klęskę i przestałem ścigać się ze swoimi ambicjami.

Mimo, iż to było tylko kilka dni temu, to nie pamiętam jak starałem pogodzić się ze swoją porażką. Chyba zrobiłem sobie rundkę po ulubionych programach kulinarnych, a potem przeczytałem jeszcze kilka dawno nieodwiedzanych blogów. I wiesz co?

photo-1428999418909-363f8e091c50 (1280x850) (1)

Polecam taką porażkę każdemu

Serio, to chyba jedna z najlepszych rzeczy jaka mi się przytrafiła w ostatnim czasie. Ja po prostu przestałem się na te kilka godzin martwić, wyrzuty sumienia schowałem głębiej, a zacząłem po prostu wegetować przed komputerem robiąc rzeczy, które ani o krok nie przybliżyły mnie do moich celów, ale sprawiały mi radość. Jedną ambitną czynnością tego wieczora było przełączanie między kolejnymi programami, ale pozwoliłem sobie na tę odrobinę szaleństwa.

W społeczeństwie istnieje coś takiego jak „kult zwycięzcy”, czyli wynoszenie na piedestał osób, którym wyszło, a wytykanie palcami tych, którzy przegrali. Co prawda w mojej (i pewnie Twojej) kochanej Polsce sukces jest równie dobrym powodem do wytykania palcami, to załóżmy, że bierzemy pod uwagę, tylko tą normalną część Polaków.

Już od najmłodszych lat jesteśmy ganieni za porażki i nagradzani za zwycięstwa. Dla mnie jest to coś normalnego i przez lata przechodziłem swoje kolejne etapy życia nie ze względu na głód sukcesu, ale bałem się przegranej. Obawiałem się tego, że jak rzucę studia (co w końcu zrobiłem) to inni stwierdzą, że jestem nieudacznikiem. Część znajomych w mniej lub bardziej okrężnych słowach tak właśnie mi powiedziała. Na szczęście znalazło się kilku, dla których nie miało to żadnego znaczenia. I co najważniejsze, ja nie czułem, że przegrałem. Po prostu podjąłem decyzję, którą uznałem za najlepszą, ponieważ…

Czasem trzeba zrobić krok w tył, żeby pójść o dwa do przodu

Piękne słowa, ale dla wielu ludzi liczy się tylko pierwsza część tego zdania – „Krok w tył”. Dla mnie przez długi czas też tak było i bałem się cofnąć. Obawiałem się, że nie będzie potem żadnego kroku w przód, a zacznę biec do tyłu.

Czasem warto się cofnąć, przysiąść i po prostu zwolnić

I tyle. Nie mam już więcej mądrości dla Ciebie w tym teście. Podkręcanie sobie tempa jest fajnie, sadzenie ogromnych susów do przodu też daje radę, ale moim zdaniem czasem warto powiedzieć sobie stop. Ja ostatnio tak postąpiłem i chociaż wiem, że będę miał problemy, żeby znowu tak zrobić, to spróbuję. Czasem warto trochę odpocząć. Najlepszym tego przykładem jest to, że właśnie kończę pisać dzisiaj drugi, rozbudowany tekst, a właśnie wybija na zegarku 5:00. I muszę stać o 8:00…

P.S. TL:DR – czasem warto być jak ameba z obrazka


A jeśli wpis Ci się spodobał i chcesz być na bieżąco to zostaw lajka. Dzięki!


Zdjęcie: Stefanus Martanto Setyo Husododanist soh

Bloguję od kilku lat, a po licznych perypetiach i dziesiątkach blogów zostałem Szklanym Samurajem. Piszę tu głównie o smartfonach, ale i inne technologiczne tematy nie są mi straszne.

View Comments

  • Ja mam teraz całą masę obowiązków, bo zaczęłam studia, a przeskok między liceum a uczelnią jest przeogromny – nagle muszę robić trzy razy więcej, trzy razy lepiej i trzy razy bardziej. Jestem pewna, że nie wszystko zawsze uda mi się zrobić i jestem przygotowana na taką porażkę, o jakiej mówisz, chociaż pewnie dopadnie mnie ona w najmniej niespodziewanym momencie… 🙂


  • Takie słowa przydałoby mi się znacznie wcześniej. Niby nie brałam na siebie za dużo, ale nawet to mnie przerastało nie wiedzieć czemu. Dzisiaj w końcu udało mi się zebrać w sobie i zrobić chociaż porządek na blogu od tak dawna planowany. Po usunięciu pewnej przeszłości czuje się lepiej teraz czas na redagowanie pozostałości. Muszę tylko plan dobry zrobić, bo zaraz za dużo mi się zwali na głowę i jeszcze teraźniejszość sie posypie.


  • Hai LeHai Le

    Author Odpowiedz

    Wagary są dobre, szczególnie w kryzysowych chwilach, kiedy już i tak nic nie jesteśmy w stanie porządnie zrobić, bo wszystko nam się rozjeżdża.


Next Post