SzklanySamuraj.pl

Widząc bohatera tej recenzji pierwszy raz w sklepie internetowym bardzo się ucieszyłem. Miałem wielkie nadzieje, że ten sprzęt powalczy o klienta z dotąd bezkonkurencyjnym modelem Lenovo IdeaPad 700. Zapomniałem jednak, że mowa tutaj o notebooku, a więc o sprzęcie, który z góry skazany jest na posiadanie wad, skrótów produkcyjnych i niedociągnięć. Powinienem mieć mniejsze oczekiwania. Może bym się tak nie rozczarował…

Autorem tekstu jest Szymon Waściński.

Najpierw chciałbym coś przedstawić osobom nie będących w temacie. W listopadzie 2016 roku Lenovo wprowadziło pierwszy laptop z nowej serii konsumenckiej – IdeaPad 700. Konstrukcja ta, cechowała się ciekawymi kompromisami – za cenę (wtedy) około 3300-3400 zł klient otrzymywał sprzęt o prostej (jak dla mnie trochę mdłej) stylistyce, z dobrą matrycą (IPS) i przeciętną kartą graficzną – GTX 950M na pamięciach GDDR3. Jednak to nie te cechy wyróżniały go tak bardzo. Był nim procesor – jednostka i5 lub i7 z 4 fizycznymi rdzeniami, co było krytycznie ważne dla klienta związanego z obróbką graficzną – architektów czy półprofesjonalnych montażystów filmów (np. na youtube). Wtedy na rynku bez budżetu na poziomie co najmniej 4 tysięcy złotych nie można było liczyć na tak mocny w obliczeniach sprzęt jednocześnie nie przedstawiający się jako pełna optycznych uciech świetlnych choinka LED’owa „dla graczy”. Równocześnie najmocniejsze niskonapięciowe i7 (2 rdzenie) podchodziły pod kwotę 3100 zł. Rozumiecie do czego zmierzam? Cliffhanger? Właściwie tak. Tym bardziej, że dziś ogólne ceny sprzętu dla gracz nie zmieniły się, a linia konsumencka poniżej 3 tysięcy złotych trochę spuchła w cenie. W tym czasie IdeaPad 700 cenowo spadło… do 2800 za podstawowy model. Dodajmy SSD oraz system i mamy kwotę około 3400. Sprzęt chodzi jak marzenie, póki nie padnie z powodu usterki, zaś ryzyko jej wystąpienia można delikatnie ująć jako podwyższone, biorąc pod uwagę markę.

Tyle tytułem wstępu. Mamy sierpień 2017. Jedną generację procesora więcej, jedną generację kart graficznych więcej i klientów, którzy na pewno oczekują nie mniej względem poprzedniego roku, w tej samej cenie lub taniej. I tu wchodzi nasz model. Standardowe MSI GV62 (które testowałem) z procesorem i5-7300HQ, 8GB pamięci ram, dyskiem HDD 1TB z talerzem o prędkości 5400 obrotów/min (co ważne) i kartą MX150.

Kartą co? Co to za karta MX150? Jest to laptopowa wersja karty GT 1030. Gdybyście chcieli zasięgnąć o niej nieco informacji to polecam ten film.

Jestem małym fanem marki MSI. Dlatego też pierwszy kontakt z notebookiem był pozytywny. Wzięty do ręki w końcu nie przypominał grubością bułki śniadaniowej co było tak typowe dla wcześniejszych konstrukcji tej marki z kartami graficznymi z serii 900M. Stylistykę obudowy określił bym jako mix tego co już było z tym co dziś jest na czasie. Klapa matrycy z logiem firmy to tworzywo sztuczne o ciemnym, grafitowym kolorze i fakturze szlifowanego aluminium. Spód obudowy to już standardowy, delikatnie chropowaty czarny plastik. Podobnie jest z ramką wokół matrycy – czarna, ale o płaskiej powierzchni co gryzie się trochę z palmrestem – jasno grafitowym syntetykiem, znów ze śladami po cyzelowaniu. Kilka kontrastowych barw, które mogą lub nie trafić w wasze gusta. U mnie ujdzie. Taki dobór był podyktowany (podobno) opiniami użytkowników serii-poprzedniczki czyli GL62. Czarna, lekko błyszcząca powierzchnia klapy i obudowy wokół klawiatury podobno bardzo łatwo się brudziła. Ok, nie wnikam.

Wyposażenie w porty jest dobre: po lewej stronie: kensington lock, RJ-45, USB 3.0, HDMI, mini display port, znów USB 3.0, USB Typu-C i osobno wejścia jack dla mikrofonu i słuchawek co zdecydowanie jest zadowalającym akcentem. Z prawej zaś mamy gniazdo zasilania, czytnik kart SD i port USB 2.0.

Klawiatura do notebooków tajwańskiego przedsiębiorcy to tradycyjnie konstrukcja od Steelseries. Moim zdaniem jedna z najbardziej udanych klawiatur do komputerów przenośnych w ogóle. Wszystko w niej jest dobrze wybalansowane; nic dodać, nic ująć. Czerwone, czterostopniowe podświetlenie, to rzecz przydatna, ale mam wrażenie, że gdyby było w białym kolorze, więcej osób zainteresowało by się tym modelem. Miłą niespodzianką jest touchpad, który w końcu jest płaski i dość śliski. Tu muszę nadmienić, że wszystkie aluminiowe modele (czyli jakieś 7 z 8, które posiada MSI w ofercie na Polskę) posiadały dotąd trackpady, które miał szlifowaną powierzchnię. Na opuszek palca działało to jak tarka i konstrukcje te były chyba najgorszymi jakie znałem, ale na szczęście, kto używa panelu dotykowego w sprzęcie pod gry? Lewy i prawy przycisk są wydzielone z tafli panelu.

Podsumowując na tę chwilę, mamy przed sobą ciekawie wizualnie sprzęt za 3300 zł. Niestety, na moment pisania tego tekstu nie można było kupić tego notebook’a z wgranym systemem Windows 10. Ta mała niedogodność (również cenowa), przysporzyła ogromnego problemu o czym nie omieszkam wspomnieć, bo przecież trzeba wejść do systemu, aby ocenić matrycę, wi-fi, dźwięk, czas pracy na baterii, a przede wszystkim, rozgrywkę!

W tym momencie nastąpiła „seria niefortunnych zdarzeń” (pozdro dla czytatych). MSI do swoich produktów, zawsze dawało płytę DVD ze sterownikami. Nie inaczej było i tym razem. Tyle, że ten sprzęt, chyba jako pierwszy model od długiego czasu w historii marki, nie ma nagrywarki. To Ci heca, co? To jednak nie dramat – sterowniki są przecież do pobrania na oficjalnej stronie producenta. Przy instalowaniu Windowsa okazało się jednak, że sterowniki znajdują się też na niewielkiej partycji. O tym, że taka praktyka też jest tradycją w tej marce, również zapomniałem. Pardon. Zrodziło to jednak, jak się później okazało, spory problem, który wyjaśnia chyba, czemu nie można nabyć tego sprzętu z zainstalowanym systemem operacyjnym „od tak”.

Prosto po wyjęciu z pudełka mamy dwie, gotowe do użycia partycje, dajmy na to C i D. Jedna duża, czysta, czyli C i jedna mała, ze sterownikami; to jest D. Jako że instalator systemu, musi sobie stworzyć trzy dodatkowe partycje systemowe, ukryte przed oczami użytkownika, musiałem tą jedną dużą partycję usunąć. Niby nic strasznego. Jakież jednak było moje zdziwienie, gdy po utworzeniu już nowej partycji z połowy dostępnego miejsca po skasowaniu „C”, instalator wręcz wykrzyczał mi komunikat, że system zapisu plików nie jest odpowiedni i instalacja może się nie udać lub posiadać błędy. Wpadłem w sytuacje bez dobrego wyjścia.

Gdybyśmy nie byli związani żadnymi prawami lub przywilejami związanymi z zakupem, to pewnie skasowalibyśmy wszystkie partycje, przerobili cały dysk na odpowiedni system zapisu plików (instalator robi to sam w trakcie formatowania całego dysku), nie przejmując się „małą” partycją. Ja jako tester, nie mogę usunąć tej małej partycji ze sterownikami, bo jej nie przywrócę, a muszę zdać sprzęt w takim samym stanie jak go otrzymałem. Ty zaś, drogi kliencie, też mógłbyś zachować tą partycję, bo to da Ci prawo zwrotu lub natychmiastowej wymiany sprzętu na kolejny egzemplarz, gdyby okazało się, że ten który otrzymałeś, ma jakąś wadę fabryczną. Jeżeli tę partycję skasujesz, to zamiast otrzymać nówkę sztukę, lądujesz z nowym laptopem na 2-3 tygodniowej gwarancji u producenta.

Co nam pozostało? Klikamy na chama „Dalej” i modlimy się by wszystko działało, jak powinno. Nie działało. Nie wdając się w szczegóły, których rozwikłanie łącznie zżarło mi kilka cennych godzin – po włączeniu komputera, będzie trzeba wciskać przez te dwa tygodnie „Enter”, bo BIOS (a właścieiwe UEFI) będzie sprawdzał zabezpieczenia partycji startowej za każdym razem. Oczywiście opcja Fast Boot, która zauważalnie przyspiesza nam start systemu nawet na HDD nie działa. Konsekwencje są takie, że system odpala się w 56 sekund (najlepszy zarejestrowany czas) liczone od przyciśnięcia klawisz to ekranu powitalnego Windows’a!

Gdy już przecierpimy te dwa tygodnie to jestem szalenie ciekaw, komu z nowych użytkowników będzie się chciało przeinstalować system operacyjny by laptop chodził, jak powinien. Nawet nie wiecie, ile nerwów straciłem na powyższą część konfiguracji laptopa, a przecież coś tam o PC’tach wiem. Co by zrobił Szary Nowak albo Pani Kowalska? Chyba by się wściekli i polecieli to oddać do sklepu lub lombardu. W sumie po testach polecam tą pierwszą opcję, ale nie uprzedzajmy faktów!

Po wgraniu wszystkich sterowników czas na kilka podstawowych testów.

Na ekrany u MSI nigdy nie można było narzekać – brak prześwietleń, wycieków światła i tym podobnych rzeczy. Panel posiada bezwarunkowe kąty widzenia, dobrą głębię, konkretną ostrości i poprawny kontrast „a czarne pozostaje czarne”. Wi-fi mnie rozczarowało – maksymalnie 5,3 MB/s to wartość po prostu słaba. Niby wystarczy do „serfowania”, ale przy ściąganiu plików wielkoformatowych czuć spory niedosyt. Głośniki ocenił by na 4… z 10 i to wgraniu oprogramowania Nahimic sugerowanego przez producenta. Dźwięk nie jest czysty w żadnej tonacji, choć wyższych nutek słucha się zauważalnie przyjemniej.

Czas pracy na baterii to kpina. Rozumiem, że jest to sprzęt „gejmingowy” i bateria jest tu tak trochę dla picu, ale dwunastogodzinny film testowy na youtube, na maksymalnej jasności ekranu, trwał godzinę i trzydzieści minut. Przy takiej grubości sprzętu, tak mała (3850 mAh, 41 Wh) bateria to żart. Kultura pracy codziennej jest przeciętna – układ chłodzenia jest słyszalny, ale na tle dnia ledwo wychwytywany. Delikatnie gorzej, ma się sprawa z dyskiem talerzowym; iglica dość hałaśliwie zdziera talerz w poszukiwaniu bitów. Odczujecie te dwie rzeczy w wieczornym zaciszu.

Jak już jesteśmy przy dysku HDD. Jak wspomniałem jest to układ pracujący z szybkością 5400 obrotów na minutę. Prócz takich konstrukcji są też nośniki, które kręcą się z prędkością 7200 obr./min. Jaka to różnica? Duża i z podwójnym dnem. Po pierwsze odczyty i zapisy danych na wolniejszych dyskach są nawet o 100% mniejsze. Przykładowo: 68 MB/s odczytu i około 20 MB/s zapisu na „5400” a dla „7200” to 160 MB/s odczytu oraz 71 MB/s zapisu. Powyższe dane pochodzą kolejno z Lenovo Yoga 300 oraz Asus GL553. Tak, wiem. Podaje dwa różne sprzęty, ale robię to celowo, gdyż wiem, że tu mogę pokazać to „drugie dno”.

Chodzi głównie o fakt, że dyski „5400” są też montowane w przenośnych magazynach danych.  I co z tego? A no to, że jeżeli parta dysków z 2015 roku się nie sprzedała, to można je cofnąć i wsadzić do jakiś laptopów, no nie? Są to tak zwane odrzuty. I na taki właśnie odrzut trafiłem we wspomnianym Lenovo – laptop kupiony bodajże w kwietniu 2017 roku. Klient chciał bym podmienił na SSD bo szybko doszliśmy do wniosku, że ten HDD ogranicza sprzęt. Dodam, że ta 11 calowa zabawka, miała procesor klasy Celeron – czyli najsłabszą jednostkę montowaną w komputerach. Odnosicie wrażenie jak to „chodziło”? Dysk-winowajca pochodził z sierpnia 2015 roku i miał przepracowane już ponad 400 godzin.

Przy modelach z talerzem kręcącym się w okolicach tych „7200” tej praktyki nie uświadczymy – bo w porównaniu do wolniejszego brata, produkuje się niebywale mniej takich dysków i stosuje się je od razu w notebookach klasy wyższej – 1000$ i w górę.

W konstrukcjach bardziej na pokaz, gdzie są dyski „5400” takich praktyk też raczej nie uświadczymy. Dlatego w moim modelu MSI był dysk, który miał przebieg 9 godzin (w tym moich 3). Mimo tego, do perfekcyjnego wykonania było mu daleko…

TAKI dysk, często łapie po prostu zwiechy, gdy musi coś odczytać. System startuje w różnym czasie, zależy jaki dziś dysk ma dzień; od 56 do 96 sekund. Przypomnę, że testowany ostatnio Asus z procesorem niskonapięciowym klasy i3, mając na pokładzie dysk SSD, startował w 7-8 sekund! Co dalej za tym idzie, jakakolwiek instalacja programu chwilę trwa. Odczyt sterowników graficznych do nowej karty w przeglądarce, również trochę trwa a wielozadaniowość (np. instalacja gry, surfowanie po sieci i ściąganie nowych plików do 10 MB wielkości) nie istnieje – system po prostu się wiesza i przerywa Ci na kilka chwil pracę. I tak z dwa razy w przeciągu minuty. Co z tego, że masz naprawdę potężny procesor jak na wszystko czekasz! Komputer jest tak silny, jak jego najsłabszy komponent.

MSI to marka kojarzona z „gamingiem”. Prawdopodobnie, będzie to pierwsza jako taka recenzja tego modelu w Polsce, ale już trafiłem w sieci na podkreślenie istnienia tego modelu opatrzone komentarzem: „jesteśmy świadkami ofensywy w kierunku budżetowych konstrukcji[1]. Po testach mam mocne wrażenie, że ta ofensywa ma coś wspólnego z pewną operacją przeprowadzoną na wschodzie, we wczesnych latach 40. ubiegłego wieku. Nie da się zdobyć wielkiego rynku segmentu komputerów domowych, rzucając w to sprzęt złożony naprędce, z nowych części, w starym schemacie. U know what i mean…

Ale dobrze, sprawdziłem czy ten sprzęt wybroni się z nieciekawej pozycji w jakiej się znalazł, będąc za drogim, odświeżanym kotletem, którego kupią fani marki lub osoby o zdefiniowanym guście.

Jedziemy z grami:

DotA 2 – wszystkie ustawienia na maxa; 60 klatek, ale to nawet nie była rozgrzewka.

WoT/WowS – ustawienia wysokie (klient HD w Wot’cie) i stałe 55+ klatek. Produkcje Wargaminu znane są z tego, że są kiepsko zoptymalizowane, ale szczerze mówiąc liczyłem, że MX150 poradzi sobie śpiewająco. W końcu WoT to gra, która ma chyba z 6 czy 7 lat!

Rainbow Six Siege – predefiniowane ustawienia graficzne na poziomie średnim; powyżej 50 klatek. Laptop bardzo mocno się przy tym rozgrzewa a wyższe ustawienia graficzne są nie osiągalne z powodu zbyt małej pamięci vRAM. Teoretycznie grafika w tej grze to nie bajka, ale jeżeli ta gra chodzi, to CS:GO też pójdzie ?

Skyrim – ustawienia predefiniowane jako wysokie; 48-57 klatek. Przy doczytywaniu tekstur może zdarzyć się minimalne zacięcie akcji. Temperatury w porządku, to znaczy 67 na karcie, 75+ na procesorze.

Far Cry Primal – ustawienia niskie, około 30 klatek. Widać, że gra jest dobrze zoptymalizowana – pobiera około 1800 MB pamięci z karty graficznej dla tekstur. Tytuł grywalny, mimo że grafika nie wygląda imponująco w porównaniu do detali wysokich.

Wiedźmin 3 + DLC – ustawienia predefiniowane jako niskie; 27 klatek średnio. W czasie walki w lesie (miejsce graficzne) spadek do 22 fps’ów. W mieście przy bieganiu po silnie procesorowych lokacjach temperatury podskakiwały do 85 stopni dla procesora i 72 dla karty graficznej.

Assassin’s Creed: Syndicate – prawdziwy killer, nawet mój komputer stacjonarny potrafi się przy nim spocić. Głównie z powodu średniej optymalizacji tytułu. Tutaj mieliśmy jednak koszmarną sytuację z temperaturami – znalazłem miejsca, gdzie karta osiągała 73 stopnie a procesor 90! Przy najniższych detalach ilość klatek oscylowała wokół 26-32.

Obciążenie karty zawsze wynosiło 100% a procesora 40-60% (w specjalnych strefach testowych podskakiwało do prawie 80). Miałem też chwile, gdy procesor dobijał do 100% użycia – widać było to szczególnie w Novigradzie (Wiedźmin 3), gdzie doczytywał tekstury, przy czym potrafił na sekundę zmrozić obraz. Za ten proceder winę ponosi dysk HDD.

Jak widać temperatury w tytułach „triple A” były naprawdę nie wesołe, co na ten moment mnie aż tak nie martwiło. Gorzej, że sprawa będzie postępowała w czasie – układ chłodzenia z powodu zakurzenia oraz spadku wydajności pasty termoprzewodzącej z czasem będzie pracował gorzej. Oznacza to, że w pewnym memencie ruszą do działania zabezpieczenia, które… wyłączą nam komputer w środku rozgrywki. Już teraz zastanawiałem się, czy nie pomoc mu trochę w osiągnięciu 95 stopni i zobaczyć, czy zabezpieczenia zadziałają. To było by ultra smutne – mieć nowy PC, wziąć go na nocne granie do łózka i zobaczyć po 15 minutach czarny ekran.

Umiejscowienie wysokonapięciowego procesora i5-7300HQ na środku oraz rdzenia graficznego karty MX150 po jego lewej stronie powoduje, że cała środkowa część klawiatur zamienia się w toster. O ile obszary pod klawiaturą są co najwyżej ciepłe, to wszystko na prawo od linii klawisza D jest wręcz parzące! Nie utrzymałem na klawiszu „G” palca dłużej niż przez 10 minut. Panie premierze i jak tu rzucić granat?

Wiemy już, że temperatury są złe a wiecie co za tym idzie? Huczący układ chłodzenia! Sonometr pokazał mi ponad 60 decybeli, gdy trzymałem go 30cm od miejsca uloty gorącego powietrza. Powiecie, że macie słuchawki. Super, a druga osoba, która np. chce iść spać, bo jest późno ma stopery? Powinni je dodawać do pudelka. Tak z 3 paczki!

Na TEN moment nie byłem zadowolony ze sprzętu. Byłbym wręcz wkurzony, gdybym go kupił i nie mógłbym zwrócić! Podsumowując sprzęt:

– jest (za) drogi i źle pozycjonowany na rynku

– jest niebywale głośny przy obciążeniu

– srodze się nagrzewa już po wyjęciu z pudełka, co prowadzi do oddawania go co najmniej 2 razy w przeciągu dwóch lat gwarancyjnych na serwis, aby ogarnęli chłodzenie – tracimy łącznie sprzęt na 4-6 tygodni.

– nie jest przygotowany do sprzedaży (sprawa z systemem zapisu plików na HDD)

– ma wybitnie przeciętne głośniki

– dysponuje śmiesznie krótki czas pracy na baterii

Chciałem sprawdzić, dlaczego tak jest. Gdzie MSI pokpiło sprawę. Zdjąłem obudowę i sporo się wyjaśniło – jego konstrukcja jest po prostu żenująca:

  • Rozumiem zastosowanie jednego wentylatora, ale umiejscowienie heatpipe’ów i brak bezpośredniego połączenia z chłodnicą (osłona wentylatora jest pomiędzy) jest ordynarne. Komuś nie chciało się tego zaprojektować porządnie, więc zrobił na…
  • Po jednym heatpipe na rdzeń graficzny i procesor 4 rdzeniowy to też nieporozumienie – MSI w wyższych seriach dawało nawet 3 odpromienniki ciepła na TEN SAM procesor, a tu mamy jeden.
  • Wielkość płyty głównej jest zatrważająca – ta część zabiera ogromną ilość miejsca. Doszukiwałem się dobrych kilka minut czy jest ku temu jakiś dobry powód. Skąd! Żadne ścieżki nie są nawet blisko siebie – spokojnie można by zrobić wydatniej skondensowaną płytkę drukowaną. Znów mam wrażenie, że komuś nie chciało się tego zaplanować właściwie, więc jak po usunięciu nagrywarki, względem poprzednich modeli, zrobiło się luźniej to i nacisk by zrobić to fachowo zmniejszył się proporcjonalnie.
  • Mnóstwo wolnego miejsca! Nawet większe głośniki by weszły… ale po co? Widocznie na magazynie było sporo tych małych zagłuszaczy ciszy.

Ogólnie rzecz biorąc, nie doszukałem się niczego godnego pochwalenia. Nawet wykonanie jest szkaradne patrząc, jak jest poprowadzona rurka cieplna nad cewkami. Dramat! Odpromiennik ledwo je dotyka.

Zachodzi pytanie, dlaczego miałbym wydać jakiekolwiek pieniądze na produkt, nad którym chyba nikt nie spędził nawet połowy regulaminowego czasu zwykle poświęcanego na projektowanie. Z żalem dla marki, ale z pełną premedytacją dla modelu muszę powiedzieć, że go NIE POLECAM. Być może założenie zrobienia taniego sprzętu do grania się w pewnej części udało. Sprzęt ociera się o wydajność zarezerwowaną dla półki „gaming”, ale okupione jest to takimi cechami sprzętu, które jest mi ciężko zaakceptować. Szczególnie biorąc pod uwagę, że przy dopłacie około 500 zł na ten moment możemy wybierać sprzęty z wgranym Windowsem 10 oraz kartą GTX 1050, która radzi sobie znacznie lepiej z tytułami pokroju GTA V czy Wiedźmin 3. Wspominałem, że koszt samego systemu operacyjnego teraz to około 450 zł? Lepiej skończę swój wywód, bo leżącego się nie kopie.

[1] http://www.mobimaniak.pl/268072/msi-gv62-7rc-kolejne-uderzenie-tani-segment-gamingowy/

View Comments

  • FxJFxJ

    Author Odpowiedz

    Nie masz lepszego zdjęcia wnętrza?


Next Post